poniedziałek, 29 grudnia 2014

Poniedziałek z Yankee Candle | Vanilla Cupcake

HEJ!

Dzisiaj wpis wyjątkowy, bo prawdopodobnie już ostatni w tym roku. Ponownie przywitam się z Wami 1 stycznia postem o ulubieńcach 2014, podsumowującym moje kosmetyczne i pielęgnacyjne odkrycia minionych 12 miesięcy. Mam nadzieję, że i Wy dzięki niemu poznacie poznacie trochę nowych produktów oraz na niektóre się skusicie. ;)

A teraz przechodzimy do przedstawienia bohatera dzisiejszej notki, a jest nim wosk Yankee Candle o nazwie Vanilla Cupcake. Niestety do zaprezentowania Wam tarteletki w pełnej krasie będę musiała wykorzystać zdjęcie, które już raz pojawiło się na blogu, gdyż zużyłam już niemal cały wosk!


O ZAPACHU:

"Łakocie kupione w specjalizującej się w taśmowej produkcji ciach cukierni nie mogą się z nimi równać! Bo najlepiej smakują i najbardziej widowiskowo pachną domowe babeczki – maślane, biszkoptowe, polane słodkim lukrem przełamanym sokiem świeżo wyciśniętym ze słonecznej, rześkiej cytryny. Taki deser to raj dla podniebienia i uczta dla nosa! To także zaproszenie do odbycia aromaterapeutycznej sesji w towarzystwie Vanilla Cupcake – woskowej tarteletki, która w chwilę po podgrzaniu zaczyna pachnieć jak ciepła, przed chwilą wyjęta z pieca, waniliowa babeczka oblana cytrynowym lukrem."

MOJA OPINIA:

Cóż mogę napisać - zużycie mówi samo za siebie. Ja wręcz kocham zapach wanilii niemal we wszystkich połączeniach. To aromat bardzo uniwersalny, który znakomicie ubogaca całą kompozycję. W tym wydaniu jest słodki, ale nie cukierkowy, przełamany wonią świeżo upieczonego ciasta biszkoptowego. Ten miks sam w sobie byłby dość mdły, dlatego dopełnienie stanowi tutaj kwaskowaty zapach cytrynowego lukru. Wydaje mi się, że to właśnie on nadaje niepowtarzalności temu połączeniu i czyni je niezwykle... apetycznym. :)
 


Co do samej kompozycji zapachowej nie mam najmniejszych zastrzeżeń, bo bezapelacyjnie jest ona jak dotychczas moją ulubioną, jednakże mam wrażenie, że wosk ten jest nieco mniej intensywny niż poprzednicy. Pachnie dużo mocniej w opakowaniu, po podgrzaniu aromat staje się bardziej subtelny, lecz może był to efekt zamierzony? Może Vanilla Cupcake ma właśnie przywodzić na myśl takie delikatne, rozpływające się w ustach babeczki waniliowe?

sobota, 27 grudnia 2014

Podkład idealny! | M.A.C Matchmaster Foundation SPF15

HEJ!

Święta, święta i po świętach, teraz już tylko pozostaje nam odliczać dni do Sylwestra! Nie wiem jak Wam, ale mnie końcówka tego roku zleciała bardzo szybko - popadłam w rutynę, przez którą nawet nie zauważyłam kiedy te trzy miesiące mi umknęły. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się lepiej rozplanować zajęcia i rozsądniej rozporządzać wolnym czasem...
A dziś mam Wam do zaprezentowania prawdziwą perełkę, produkt, z jakiego jestem niesamowicie zadowolona, a mianowicie długotrwały podkład M.A.C Matchmaster Foundation!


Nabyłam go już jakiś miesiąc temu, jednakże do napisania rzetelnej recenzji potrzeba przecież porządnych testów. Już na wstępie mogę powiedzieć, że produkt ten mnie nie zawiódł, mimo iż do salonu M.A.C wybrałam się z zamiarem kupna Studio Fix Fluid. Od mojej decyzji odwiodły mnie rady ekspedientki, która wykonała mi próbny makijaż i pomogła w doborze produktu oraz koloru. Ze sklepu wyszłam uboższa o 148 zł.



Mój odcień to 1.0 i z tego co mi wiadomo, jest to najjaśniejsza dostępna wersja tego podkładu na polskim rynku. Nie widać w nim żadnych różowych czy też żółtych tonów, choć muszę przyznać, iż w obiektywie wypada on zdecydowanie ciemniej niż w rzeczywistości. Nie ma się jednak czym przejmować, gdyż odcień po nałożeniu dostosowuje się do naszej karnacji.



Mamy tu 35 ml produktu, a więc nieco więcej niż producenci mają nam w zwyczaju dawać. Design kosmetyków firmy M.A.C przykuwał moją uwagę od zawsze, w tym przypadku również jestem oczarowana - mamy tu szklane opakowanie z przekręcaną pompką, umożliwiającą dozowanie. Nie wypompowuje ona zbyt wielkich ilości kosmetyku, dlatego do pokrycia całej twarzy pędzlem potrzeba mi trzech naciśnięć. Konsystencja podkładu jest dość rzadka, lejąca, co mnie osobiście bardzo odpowiada. Jedyny minus wyczuwalny (dosłownie) przy nakładaniu to zapach farby olejnej, charakterystyczny dla fluidów tej marki. Całe szczęście szybko się on ulatnia.

Jak podkład wygląda na twarzy? Oto porównanie:

Podkład nałożyłam na policzek pędzlem. Nie przypudrowywałam twarzy.

Matchmaster to fluid, który wyrówna koloryt naszej cery, na pewno nie sprawdzi się u osób, które mają dużo do ukrycia, gdyż stopień jego krycia określiłabym jako lekki w kierunku do średniego, zależnie od tego, czym go nakładamy. W tym przypadku pędzel sprawdza się zdecydowanie najlepiej - pozwala kosmetykowi "stopić się" ze skórą, przez co wygląda on bardzo naturalnie.

Pełen makijaż po ok. 4 godzinach noszenia. (Puder Revlon "Nearly Naked" znacznie dodaje krycia)

Szukałam podkładu trzymającego się na mojej przetłuszczającej się cerze przez co najmniej 8 godzin, jakie spędzam niemal codziennie w szkole. Zależało mi też na tym, aby nie zbierał się w załamaniach przy ustach powstałych od śmiechu czy mówienia, czego naprawdę nienawidzę, bo wyglądam... jakbym miała zmarszczki. ;)
Matchmaster spisał się na 6! Wytrzymuje u mnie cały dzień, 12 godzin mu nie straszne, a w dodatku nigdzie się nie roluje, nie waży, nie zbiera i nie oksyduje (nie zmienia koloru)! Pragnę też wspomnieć, że nie przyczynił się on do rozwoju żadnych niedoskonałości - moja skóra bardzo dobrze na niego zareagowała.

Ja się w nim absolutnie zakochałam. Nie wiem, czy będę w stanie wrócić do produktów drogeryjnych, bo M.A.C strasznie mnie rozpieścił... całe szczęście jest niesamowicie wydajny i posłuży mi jeszcze przez co najmniej 4 miesiące codziennego stosowania.
Naprawdę polecam go Wam wszystkim. Warto na niego przyoszczędzić, żeby cieszyć się perfekcyjnym makijażem przez wiele godzin.

czwartek, 25 grudnia 2014

Pachnący czwartek | Recenzja perfum Eau de Gaga

WITAJCIE!

Mam nadzieję, że nie umieracie wszyscy z przejedzenia po kolacji Wigilijnej i jesteście zadowoleni z upominków, które znaleźliście pod choinką. Ja osobiście jestem szczęśliwa, iż mogłam spędzić dziś trochę czasu z kuzynką, a wczoraj pokosztować tych wszystkich pyszności mojej babci. Bo chociaż nie przepadam za świętami to... czasem po prostu lubię posiedzieć w rodzinnym gronie, porozmawiać czy wspólnie pośmiać się.
Nie lubię jedynie próżnowania, dlatego dziś z chęcią i zapałem zabieram się za recenzję nowych perfum autorstwa Lady Gagi - Eau de Gaga. Wiążę z nimi wielkie nadzieje, ponieważ poprzednia kompozycja od Gagi "Fame" niezwykle przypadła mi do gustu. :)


Już na pierwszy rzut oka widać, że zadbano o elegancką, wręcz ekskluzywną prezencję produktu - w czerwonym, tekturowym opakowaniu zamknięty jest prosty, prostokątny słoiczek z czarnego szkła. Myślę, że przez ten minimalistyczny design perfumy wyglądają bardzo "drogo", a przede wszystkim świetnie prezentują się postawione na toaletce. Jedynym, zapewne dość znaczącym dla większości z Was minusem jaki tu zauważam jest nieprzezroczystość buteleczki.
Regularna cena perfum to ok. 115 zł. za 30 ml.


Nuty zapachowe:
Nuta głowy: musująca limonka
Nuta serca: biały fiołek
Nuta bazowa: skóra

Trudno scharakteryzować ten zapach, gdyż jest on enigmatyczny oraz niezwykle oryginalny tak jak sama Lady Gaga. Zresztą, artystka stworzyła go właśnie z myślą o swych wyjątkowych, oddanych wielbicielach, wypuszczając specjalną edycję w postaci flakonu o pojemności 75 ml zamkniętego w  czerwonej szkatułce na biżuterię.
Eau de Gaga to zapach tajemniczy, mimo iż należy do kategorii drzewno-kwiatowej, jest bardzo orzeźwiający i intensywny. Wszystko za sprawą łagodzących, cytrusowych tonacji, które niejako otwierają całą kompozycję. Dalej możemy wyczuć odurzające, kwiatowe wnętrze: fiołkowa woń jest słodka, ale w ten przyjemny, niemdlący sposób. Całości charakteru dodaje bazowa nuta skóry, wspaniale komponująca się z naturalnym zapachem naszego ciała. Lady Gaga stworzyła coś... unikalnego, pasującego zarówno kobietom jak i mężczyznom.  

Myślę, że perfumy z pewnością przypadną do gustu wielbicielkom energetyzujących zapachów męskich, ba! myślę, iż nawet panowie mogliby się nimi śmiało zainteresować. Należy do kategorii tych pachnideł, jakich naprawdę trudno pozbyć się z ubrań, bo gdy raz nim przesiąkną potrafią dawać o sobie znać jeszcze kilka dni później. ;)

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!

W przerwie między rodzinnym lepieniem pierogów a przygotowywaniem barszczu na dzisiejszą kolację wigilijną, chciałabym złożyć wszystkim moim czytelniczkom i obserwatorom świąteczne życzenia.


Zdrowych, rodzinnych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, wielu powodów do radości oraz dużo, dużo miłości. W Nowym Roku natomiast samych sukcesów i wytrwałości w dotrzymaniu postanowień!
Teraz pozostało nam tylko wytrzymać do kolacji... :)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Poniedziałek z Yankee Candle | Christmas Memories

CZEŚĆ!

Chyba nic tak bardzo nie kojarzy się mi ze świętami Bożego Narodzenia jak pierniki. Uwielbiam rozchodzący się po domu zapach pieczonego, piernikowego ciasta, doprawionego przyprawami korzennymi i cynamonem. Dlatego wosk Christmas Memories stał się moim ulubieńcem, gdyż mogę raczyć się tymi aromatami w każdej chwili.


O ZAPACHU:

"Przyprawy korzenne, słodkie pierniczki i aromat unoszący się znad kufla parującego, winnego grzańca – tak większości z nas kojarzy się zapachowa esencja zimowych świąt. Mocny, bogaty aromat ociepla grudniowe wieczory i kreuje w magiczny sposób świąteczną, rodzinną atmosferę – niepowtarzalną, niosącą za sobą uczucie szczęśliwej celebracji. Na bazie takich słodkich, rozgrzewających nut specjaliści od aromaterapii stworzyli kompozycję Christmas Memories. Wątki idealnie doprawionych łakoci zamknięto w formie dekoracyjnego wosku, który – już w chwilę po podgrzaniu – wypełnia dom atmosferą przyjaźni, przywołując wszystkie, najlepsze, świąteczne wspomnienia."

MOJA OPINIA:

Najodpowiedniejsza kompozycja zapachowa na okres grudniowych świąt, pomaga wprowadzić ciepłą, rodzinną atmosferę do domu. Wosk jest sam w sobie tak intensywny, że czuć go przez szczelne opakowanie, a po zapaleniu od razu wypełnia przestrzeń słodko-korzennym aromatem pierniczków. Zapach dodatkowo podbija woń cynamonu i orzechów, chociaż te ostatnie wyczuwalne są najsłabiej.


Tarteletka należy do okolicznościowej linii zapachów Yankee Candle, nie wiem więc, jak długo będzie dostępna w ofercie, zatem radzę zrobić sobie spory zapas, bo jest zdecydowanie najlepsza ze wszystkich mieszanek świątecznych. ;) 
Christmas Memories polecam wszystkim ciasteczkowym łasuchom i wielbicielom korzennych mieszanek! Pycha!

sobota, 20 grudnia 2014

Usta prawdziwej pin-up girl! | Rimmel Lasting Finish

HEJ!

Czerwone usta to absolutna klasyka makijażu i chyba nikt nie śmie temu zaprzeczyć. Dlatego aby zachwycić rodzinę przy wigilijnym stole oraz zrobić wrażenie na sylwestrowym balu warto postawić mocny akcent właśnie na nie. Zatem gwiazdą dzisiejszego wpisu będzie mój najnowszy nabytek, który na pewno zainteresuje wszystkie szminko-maniaczki (takie jak ja). Chciałabym zaprezentować Wam produkt, na jaki czaiłam się już od dawien dawna -  przepiękną szminkę firmy Rimmel z serii Lasting Finish nr. 170 "Alarm".


Zanim przystąpię do recenzowania tej szminki pragnę nadmienić, że pod względem koloru jest ona zamiennikiem Ruby Woo marki M.A.C. Różnicę między nimi można znaleźć w wykończeniu, gdyż "Alarm" Rimmela pozostaje kremowy na ustach, a pomadka z M.A.C jest całkowicie matowa. Oczywiście można sobie z tym poradzić przyprószając pudrem transparentnym pomalowane już usta, przedłużając przy okazji trwałość kosmetyku. Więcej szczegółowych informacji na ten temat możecie znaleźć  >>>TU<<<
Nr. 170 "Alarm" to szminka o pięknym, krwistym odcieniu czerwieni, pasującym szczególnie osobom o jasnej cerze, ponieważ jej intensywność podkreśli urodę na zasadzie kontrastu z resztą twarzy. Jestem przekonana, że znakomicie sprawdzi się ona przy lookach w stylu pin-up, choć oczywiście możecie łączyć ją dowolnie.


Za cenę ok. 19 zł otrzymujemy 4g produktu, ale mi udało się ją dorwać na promocji w drogerii Natura za jakieś 11 zł. Pomadka zamknięta jest w solidnym opakowaniu z ciemnego plastiku z charakterystycznie dla Rimmela ściętą zatyczką, przez co łatwo rozpoznać ją w swojej kolekcji. :)


Szminka jest dobrze napigmentowana, wystarczą dwa pociągnięcia aby pokryć kolorem jedną wargę. Rozprowadza się gładko, przyjemne, z łatwością sunąc po ustach, nie uwydatniając przy tym ich suchości i załamań. Oczywiście jeśli posiadacie suche skórki lub wasze wargi są w gorszym stanie na pewno będzie to widać przy tym odcieniu, bo jest on bardzo mocno rzucający się w oczy. Jednakże właścicielki ust z tendencją do szybkiego przesuszania się powinny być z tej szminki zadowolone.


Rimmel zazwyczaj utrzymuje się na moich ustach długo, od 4 do 6 godzin z drobnymi poprawkami w zależności od tego co jem i piję. Oczywiście jeżeli ją przypudrujecie trwałość z pewnością zostanie przedłożona, jednakże ten trik może sprawić, że wargi szybciej staną się ściągnięte. 

Jestem w niej absolutnie zakochana i bardzo Wam ją polecam - w końcu każda z nas potrzebuje czegoś, co pozwoli poczuć jej się jak milion dolarów. Dzięki tej pomadce z pewnością zbierzecie wiele komplementów. :)

środa, 17 grudnia 2014

Przedświąteczne zakupy | Lakiery Golden Rose

CZEŚĆ!

Wczoraj miałam okazję spędzić trochę czasu w centrum handlowym, gdzie znajduje się bardzo dobrze zaopatrzona wyspa Golden Rose. Tym razem, jako że dysponuję raczej skromnym przedświątecznym budżetem, skusiłam się jedynie na dwa lakiery tej firmy: nudziak z serii Matte Satin oraz piękną butelkową zieleń z serii Rich Color.


Pierwszy z nich nr. 131 z serii Rich Color kosztował mnie 5,90 zł. a jego pojemność wynosi 10,5 ml. Kupiłam go ze względu na moją mamę, która od dawna szukała intensywnego odcienia ciemnej zieleni, który ładnie prezentowałby się na paznokciach. Mimo iż nie przepadam za tego typu kolorami na dłoniach to bardzo polubiłam się z tym lakierem - ciemna, nasycona, butelkowa zieleń skradła moje serce. Dodatkowo sądzę, że połączenie nr. 131 z ciemną czerwienią stanowiłoby przykuwający uwagę kontrast przy wigilijnym stole. ;)



Lakier posiada sporych rozmiarów pędzelek, jaki ułatwi rozprowadzenie produktu na dużych paznokciach - posiadaczki drobniejszych niestety będą musiały obchodzić się z nim ostrożnie. Jeżeli chodzi o krycie i rozprowadzanie to lakier nie zostawia smug, łatwo się nim maluje, a nałożony cienką warstwą wysycha bardzo szybko. Do uzyskania pełnego, satysfakcjonującego krycia potrzeba standardowo dwóch warstw, choć przyznam, że jedna też daje znośny efekt. 


Drugi nabytek to nr. 02 NUDE z serii Matte Satin. Był on nieco droższy od poprzednika, gdyż jego cena wynosiła 7,90 zł. ale za to mamy tu też większą pojemność 11,5 ml. Bardzo podobają mi się tego typu cieliste odcienie na paznokciach, bo optycznie wydłużają palce no i wyglądają bardzo elegancko. W mojej kolekcji nudziaków brakowało mi lakieru o wykończeniu matowym lub półmatowym - w przypadku Golden Rose mamy beżową satynę z niewielkimi, połyskującymi w świetle dziennym drobinkami.


Pędzelek jest zdecydowanie mniejszy niż w przypadku tych z serii Rich Color. Wygodnie aplikuje się nim lakier, jednakże bardzo trudno jest uniknąć smug, drobnych niedociągnięć czy zabrudzeń, gdyż przez to półmatowe wykończenie produkt dość ciężko rozprowadza się na paznokciach. Trzeba uważać jak się maluje, bo wbrew pozorom - nawet na tak jasnym kolorze widać w którym miejscu zadrżała nam ręka. Do uzyskania pełnego krycia wystarczą dwie warstwy, jeżeli ktoś jednak byłby bardzo uparty mógłby dołożyć trzecią. Niestety czas schnięcia to ok. 20 minut, jednak ja malując paznokcie wieczorem, uważam na nie aż do udania się na spoczynek.


Tak oto oba lakiery prezentują się na paznokciach. Niestety aparat nie wychwycił szczegółów, a winić za to mogę tylko bardzo słabe światło dzienne. Postaram się jednak na dniach wrzucić jakieś dokładniejsze zdjęcia na mojego >>>FACEBOOKA<<< tak więc ciekawskich odsyłam właśnie tam. Jeżeli chodzi o trwałość to Golden Rose zazwyczaj trzyma się na moich paznokciach bez uszczerbku 3 do 4 dni maksymalnie. Jak dla mnie jest to zadowalający wynik, choć oczywiście mogłoby być lepiej.
Ze zmywaniem obu lakierów nie ma większych problemów ale przy satynowym nudziaku należy najpierw potrzymać chwilę płatek kosmetyczny na paznokciu, gdyż może się on zwyczajnie kleić i zbierać watę.

Jak zwykle czekam na wasze komentarze, w których możecie podzielić się opinią na temat produktów Golden Rose i wyrazić swoją opinie donośnie tych dwóch lakierów. Przypadły Wam do gustu? A może preferujecie inne kolory zimą? :)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Poniedziałek z Yankee Candle | Midsummer's Night

HEJ!

Dziś mamy poniedziałek, co oznacza, że tematyczna seria postów na blogu właśnie ruszyła. Zaczynamy od wosku Midsummer's Night, gdyż zostałam tydzień temu poproszona w komentarzu o jego dokładniejszy opis.

Standardowa cena tej tarteletki to 7 zł, ale możecie upolować ją taniej w Internecie, lub poczekać na okresową promocję "Zapach Miesiąca" na stoiskach Yankee Candle. Ja zamówiłam ją podczas trwania Dnia Darmowej Dostawy w Mydlarni Hebe.


 O ZAPACHU:

"Zaśnij głęboko i wejdź do fantastycznego świata dzikiego lasu, w którym buszują rezolutne elfy i duchy, i w którym rozgrywają się zawiłe, miłosne intrygi. Przywitaj się ze słynnym Pukiem i zanurz w fabule spisanej ręką Mistrza Szekspira. A potem... obudź się z tej letniej fantazji i zatoń w męskim aksamicie Midsummer's Night – głębi cudownego wosku, którego kompozycja zainspirowana została losami Tytanii, Hermii i Lizandra. Stań na brzegu jawy i snu, przekonaj się, jak bardzo hipnotyzujące jest połączenie ciężkiego piżma, mahoniowej wody kolońskiej, paczuli i słodkich, korzennych wątków."

MOJA OPINIA:

Bardzo głęboki i wyrazisty męski zapach czuć nawet przez szczelne, foliowe opakowanie. Ta kompozycja ciężkich, korzennych nut zapachowych przywodzi na myśl woń wody kolońskiej. Zdecydowanie najmocniej z całej mieszanki wybija się ziołowy aromat szałwii i paczuli, zaraz potem dociera do nas intensywne, korzenne drzewo mahoniowe. Dopełnienie stanowi słodkie piżmo, wyczuwalne pod sam koniec, które nasyca a także nadaje wymiaru całej mieszance.   
Mimo iż wosk należy do rześkiej linii zapachowej Yankee Candle, ja nie nazwałabym go świeżym - to raczej mocny, duszący zapach... z pewnością nie dla każdego.


Już po rozgrzaniu niewielkiej ilości wosku w kominku zapach rozchodzi się po całym domu wręcz błyskawicznie i utrzymuje naprawdę długo. Jeszcze następnego dnia czułam aromat wody kolońskiej w korytarzu, gdzie stał kominek.

Midsummer's Night to kwintesencja zapachu męskich perfum. Poleciłabym go wielbicielkom aromatów zdecydowanych, mocnych, które utrzymują się wiele godzin nie tracąc na swej intensywności. Jeżeli lubicie ziołowo-korzenne mieszanki to naprawdę warto się tym woskiem zainteresować! :)

niedziela, 14 grudnia 2014

Świąteczne inspiracje i DIY

WITAJCIE!

Święta już za pasem, w sklepach goszczą od co najmniej końcówki listopada... czas więc najwyższy pomyśleć o upominkach dla najbliższych. Wydawałoby się, iż wybieranie prezentów dla osób, które dobrze znamy to prosta sprawa, tymczasem okazuje się, że jest zgoła inaczej i gdy przychodzi co do czego - nie wiemy co powinniśmy dać. Dlatego przygotowałam dziś dla Was garść świątecznych inspiracji, a także parę prostych toutoriali obrazkowych, dzięki którym wykonacie dekoracje i zdobienia, jakie pomogą wprowadzić Wam świąteczny nastrój w domu. Mam nadzieję, że znajdziecie w tym poście coś, co się Wam przyda i spodoba. :)











Które propozycje podobają się Wam najbardziej - koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, zawsze z chęcią na nie odpowiadam. Z ciekawością poznam również Wasze propozycje na prezenty i dekoracje świąteczne. :)

środa, 10 grudnia 2014

Odbudowa i regeneracja | Sylveco pszeniczno-owsiany szapmon do włosów

HEJ!

Odkąd założyłam bloga nie napisałam jeszcze ani jednej notki na temat włosów, ich pielęgnacji czy stylizacji. Wynika to zapewne z tego, że sama mam je dość krótkie i nigdy nie potrzebowałam żadnych wymyślnych produktów aby je ujarzmić - zależało mi jedynie na tym by się mocno nie przetłuszczały i nabrały większej objętości.
Zbliża się jednak zima, musimy ubierać czapki gdyż temperatury na dworze są coraz niższe,  więc nie dość że aura nie sprzyja zachowaniu włosów w dobrej kondycji to jeszcze ciągłe używanie suszarki i prostownicy dodatkowo je osłabia. Z racji tego szukałam produktu, który wzmocni i nawilży przesuszone włosy. Tak oto natrafiłam na pszeniczno-owsiany szampon odbudowujący z Sylveco:


Kosmetyk możecie znaleźć w prawie wszystkich aptekach lub w wielu bio-drogeriach internetowych. Jego cena to ok. 21 zł. za 300 ml, jak więc na produkt hipoalergiczny ze składnikami pochodzenia naturalnego nie jest aż tak drogi.
Szampon sprawdzi się przy każdym typie włosów, a szczególnie przy tych, które są cienkie, osłabione oraz wymagają regeneracji. Producent zapewnia, że dzięki hydrolizatom pszenicy i owsa włosy zostaną odbudowane, gdyż te wyciągi to naturalne. łatwo przyswajalne źródło protein. dzięki składnikom silnie nawilżającym zapobiega przesuszaniu, a przy dłuższym stosowaniu można zaobserwować znacznie bardziej zwiększoną elastyczność włosa oraz jego odporność na uszkodzenia czy rozdwajanie. Z kolei olejek z trawy cytrynowej reguluje wydzielanie sebum i pielęgnuje skórę głowy. W składzie znajdziemy także miód i kwas mlekowy, które mają za zadanie spotęgować działanie wyżej wymienionych, roślinnych ekstraktów.


Rzućmy okiem na skład (podaję ze strony producenta):
Woda,  Glukozyd laurylowy,  Betaina kokamidopropylowa,  Miód,  Glukozyd kokosowy,  Panthenol,  Proteiny owsa,  Proteiny pszenicy,  Guma guar,  Kwas mlekowy,  Benzoesan sodu,  Olejek z trawy cytrynowej  

Szampon ma bardzo smukłe, poręczne opakowanie z wyraźnie wypisanym składem i działaniem składników aktywnych w nim zawartych. Jak to zwykle bywa w przypadku Sylveco - za przemyślany design należy się duży plus.
Wrażenia zapachowe są równie przyjemne - od razu po otwarciu możemy wyczuć bardzo intensywny słodko-ziołowy zapach trawy cytrynowej i miodu, który utrzymuje się jeszcze przez jakiś czas po umyciu głowy. Kosmetyk ma gęstą konsystencję, co sprawia, że niewiele się go zużywa, a zatem jest wydajny. Przy pierwszym nałożeniu prawie w ogóle się nie pieni, dopiero przy powtórnej aplikacji zaczynają wytwarzać się znaczne ilości piany. 


Miałam wysokie oczekiwania co do tego produktu, gdyż skład ma naprawdę bardzo dobry, choć składniki aktywne, dzięki którym zawdzięcza swoją nazwę mogłyby być wymienione nieco wcześniej. Tymczasem na trzecim miejscu mamy detergent pochodzenia naturalnego i zaraz potem miód.
Szampon sprawował się naprawdę nieźle, stosowałam go na zmianę z produktem zapobiegającym przetłuszczaniu, lecz mimo to widziałam efekty. Po pierwsze świetnie oczyszczał z resztek kosmetyków i łoju wyprodukowanego przez skórę głowy. Nie plątał włosów, a wręcz przeciwnie, po umyciu udawało się je łatwo rozczesać. Pozostawiał je gładkie, miękkie i dodawał im nieco objętości - o wiele prościej nakładało się na tak przygotowane włosy kosmetyki do stylizacji. Nie nadawał im jednak zdrowego połysku oraz nie odżywiał w aż tak wysokim stopniu jakbym tego chciała. Owszem, zauważyłam poprawę stanu moich włosów, jednak nie były to powalające rezultaty.

Myślę, że osoby wrażliwe będą z niego bardzo zadowolone, gdyż kosmetyk ten nie uczula oraz nie podrażnia. Jeśli jednak szukacie czegoś naprawdę mocno odżywczego możecie być rozczarowane - samodzielnie nie zdziała cudów na włosach mocno zniszczonych, trzeba dodatkowo stosować regenerujące odżywki. 

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Woski Yankee Candle | Tydzień po tygodniu

WITAJCIE!

Minęły Mikołajki, więc możemy powiedzieć, że grudzień już na dobre się zaczął. Coraz wyraźniej czuć klimat i atmosferę nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia - żeby ją jeszcze podkreślić postanowiłam wprowadzić do domu nieco zapachów. Dlatego też w Dniu Darmowej Dostawy złożyłam zamówienie w jednym ze sklepów na sześć wosków Yankee Candle. Chciałabym Wam teraz je wszystkie zaprezentować; niektóre są już otwarte, bo wprost nie mogłam się powstrzymać  i ich nie wypróbować:


Wosk od którego zacznę nazywa się Midsummer's Night - wybrałam go, ponieważ gdy tylko przeczytałam jakie nuty zapachowe są w nim zawarte to po prostu się zakochałam. Piżmo, paczula, szałwia oraz drzewo mahoniowe sprawiają, iż pachnie on jak męskie perfumy. Jest to bardzo wyrazista i intensywna kompozycja, na pewno nie dla każdego


Christmas Memories to wosk ze świątecznej edycji Yankee Candle, który spodobał mi się najbardziej ze względu na niesamowicie nastrojowe nuty zapachowe: słodkich pierników, cynamonu i prażonych orzechów laskowych. Prawdziwa esencja świąt - w dodatku pachnie tak intensywnie, że piernikowy aromat rozchodzi się po pokoju bez otwierania opakowania.


Mam wielką słabość do wanilii, dlatego moje zamówienie nie mogło obejść się bez wosku Vanilla Cupcake. Łączy on w sobie aromaty waniliowego ciastka, biszkoptu, lukru i cytryny - jednym słowem PYCHA! Pachnie niczym świeże muffinki wyjęte prosto z pieca, wypełniając cały dom ich apetyczną wonią.


Następny wosk nosi nazwę Pink Sands i łączy w sobie aromaty cytrusów, słodkich kwiatów oraz wanilii. Dość enigmatyczna nazwa dobrze oddaje jego zapach, w którym najwyraźniej wybija się woń kwiatowa z wyraźną, rześką nutą owocową. Nie do końca trafia w mój gust ale ma w sobie coś, co przykuwa uwagę.


Calm wosk z serii Relaxing Rituals i jest to mieszanka dość specyficzna, łącząca w sobie nuty słodkiej wanilii, ziołowej lawendy i mocnego aromatu drzewa sandałowego. Wybrałam go ponieważ uwielbiam lawendę, a w tym połączeniu jej zapach jeszcze bardziej zyskuje na intensywności. Zresztą już po zużyciu widać jak bardzo mi się on podoba. ;)


Baby Powder to wosk, który zainteresował moją mamę ze względu na to iż pachnie on pudrem dla niemowląt, więc dołączyła się do zamówienia. Jest to chyba jeden z tych kultowych produktów Yankee Candle, które znają wszyscy miłośnicy ładnych zapachów. Zdecydowanie delikatniejszy od poprzedników, bardzo uniwersalny.

Tak więc wygląda moja mała kolekcja tart od Yankee Candle. Chciałam Wam je wszystkie pokrótce opisać, żebyście mogli wiedzieć, czego się spodziewać w następnych notkach, bo oto rusza tematyczna akcja na moim blogu! Przez następne sześć tygodni, w każdy poniedziałek, będzie pojawiał się wpis dotyczący właśnie tych wosków. Jeżeli pomysł dobrze się przyjmie to zostanie on wprowadzony na stałe i odtąd poniedziałkowe posty zostaną zarezerwowane dla Yankee Candle. :)
A teraz powiedzcie - o którym wosku jako pierwszym chciałybyście przeczytać

sobota, 6 grudnia 2014

Nieco mniej kosmetycznie | Liebster Blog Award

CZEŚĆ!


Dzisiejszy post zupełnie nie był planowany, a piszę go ponieważ zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez Asiulcowaa,  za co oczywiście serdecznie jej dziękuję! :)
W czym rzecz? Otóż nominację otrzymuje rzetelnie prowadzony blog, który nie posiada dużej liczby obserwatorów, co daje możliwość zaistnienia owej witrynie oraz jej autorce w sieci. W tym swojego rodzaju TAGU należy odpowiedzieć na 11 pytań, a następnie wskazać wybrane osoby, jakie będą musiały zrobić dokładnie to samo na swoim blogu. Następnie każda wytypowana osoba musi wymyślić własne pytania. 

Moje odpowiedzi

1. Zbliża się czas świąt, jak masz zamiar je spędzić?
Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów na same Święta Bożego Narodzenia; możliwe, że wspólnie z rodzicami odwiedzę dalszą rodzinę. A jeśli nie, to spędzę ten czas w domu, tylko w gronie moich najbliższych.

2. Bez czego nie wyjdziesz z domu?
Zdecydowanie bez komórki i ochronnej pomadki do ust.

3. Jakie jest Twoje największe marzenie?
Zajmować się w przyszłości tym co naprawdę uwielbiam wspólnie z osobą, którą kocham.

4. Który blog jest według Ciebie warty uwagi?
Myślę, iż wszystkie blogi jakie obserwuję są warte śledzenia - znajdziecie je po boku w zakładce "CZYTAM". Na każdym z nich znajduję coś, co mnie interesuje i być może zaciekawi również Was.

5. Jaki kosmetyk jest największym hitem w Twoim kosmetycznym świecie?
M.A.C Matchmaster Fundation oraz L'oreal SuperLiner Black Lacquer. 

6. Której cechy najbardziej w sobie nie lubisz?
Szybkiej zmienności stanów emocjonalnych. Niestety (a może stety...?), jestem osobą bardzo łatwo popadającą ze skrajności w skrajność -  potrafię niemal natychmiast wpaść w czarną rozpacz, gdy coś nie idzie po mojej myśli.

7. Czytałaś ciekawe książki, które mogłabyś mi polecić?
Ostatnio czytałam świetną książkę dwóch polskich youtuberów, Karola Paciorka i Włodka Markowicza: "Lekko Stronniczy - Jeszcze więcej". Jestem zafascynowania ich działalnością i w ogóle możliwościami jakie daje YouTube zwykłym ludziom, więc jeśli taka tematyka interesuje Was w równym stopniu co mnie, to zapewniam ta lektura przypadnie Wam do gustu.

8. Jaka porażka dotknęła Cię najbardziej?
Utracona przyjaźń. I przegapione szanse na nawiązanie nowych znajomości, jakie teraz mogłyby zaprocentować... okazać się naprawdę cenne. To takie moje małe wielkie klęski...

9. Do czego masz słabość?
Do kosmetyków, dobrej muzyki, do zdrowego jedzenia, zielonej herbaty, do zapachu lawendy, do zagranicznych akcentów w głosie rozmówcy, do psów i do kruków, do brunetów, do osób w glanach i skórzanych kurtkach, do koloru fioletowego i czarnego, do wszystkiego co oryginalne i niespotykane... długo by tak wymieniać. :) 

10. Dokąd wyruszysz w wymarzoną podróż?
Chciałabym zwiedzić Hiszpanię, Islandię lub Norwegię, Japonię, Wielka Brytanię, Meksyk i USA. Uczę się języków, by móc odwiedzić przynajmniej kilka z tych krajów.

11. Masz władzę nad światem przez 6 godzin, co robisz?
Mianuję się niekwestionowanym i wiecznym władcą całego świata, by móc tę władzę utrzymać nie tylko przez te 6 godzin, ale i do końca mojego życia. Nikt nie mówił, że tak nie można! :)

 Pytania dla nominowanych

1. Czy wiesz już mniej więcej, czego będą dotyczyć Twoje plany na rok 2015?
2. Wymarzony prezent bożonarodzeniowy?
3. Jak reagujesz na komplementy?
4. Pamiętasz swoje sny? Jeśli tak - zapisujesz je w senniku?
5. Masz możliwość skomponowania perfum - jakie 3 nuty zapachowe by się w nich znalazły?
6. Jakie blogi najczęściej odwiedzasz?
7. Czego najczęściej szukasz na YouTube?
8. Co skłoniło Cię do rozpoczęcia blogowej działalności?
9. Twoje 3 ulubione aplikacje na smartfona?
10. Jaki element wystroju wnętrza jest Twoim ulubionym?
11. Na jakie pytanie najbardziej chciałabyś odpowiedzieć? (możesz je tu teraz sobie zadać :)

czwartek, 4 grudnia 2014

Pojedynek eyelinerów! | Revlon ColorStay i L'oreal SuperLiner

HEJ!

Jakiś czas temu obiecałam Wam recenzję porównawczą moich dwóch ulubionych eyelinerów w płynie - ColorStay marki Revlon i SuperLiner Black Laquer z L'oleala. Oczywiście potrzebowałam trochę czasu aby dokładnie ocenić jak sprawuje się jeden i drugi; w tym celu przeprowadzałam różne, czasem wręcz ekstremalne testy. ;)


Zacznijmy od firmy L'oreal - wodoodporny eyeliner kosztuje ok. 47zł za 6 ml i znaleźć go możecie praktycznie w każdej drogerii - jest to raczej średnia półka cenowa. Pewnie niektóre z Was nie byłyby w stanie dać tyle za taki produkt, ale ja, maniaczka kreski i makijażu w stylu "pin-up" zapewniam, że jest niesamowicie wydajny, bo nawet przy codziennym stosowaniu wystarcza spokojnie na 2,5 miesiąca.


Posiada miękki, dość cienki gąbeczkowy aplikator, który mógłby być odrobinę cieńszy jak na mój gust, lecz mimo to da się nim namalować precyzyjną kreskę. Myślę, że dałby radę na każdym typie powieki, gdyż łatwo dopasowuje się do kształtu oka. Nie trzeba również nakładać kilku warstw kosmetyku, ponieważ jest on bardzo porządnie napigmentowany - producent zdecydowanie zadbał o to aby zaoferować nam piękną, głęboką czerń o połyskliwym wykończeniu.


Na powiece eyeliner szybko zastyga, tworząc coś w rodzaju super-trwałej lateksowej powłoki, która spokojnie przetrwałaby 24h bez najmniejszego rozmazania - co prawda nie nosiłam go tak długo, ale jestem pewna, iż dałby radę. Niestety ta trwałość ma swoje wady - bardzo trudno się go zmywa, czasem bez pocierania się nie obejdzie. Eyeliner wtedy roluje się i odchodzi płatami; to cecha specyficzna dla tego kosmetyku ze względu na jego formułę.

Drugi produkt z Revlonu z serii ColorStay kosztuje ok. 49zł za 2,5 ml, a więc jest znacznie droższy od poprzednika, biorąc pod uwagę stosunek ceny do ilości produktu. Jednakże już teraz mogę stwierdzić, że będzie równie wydajny, zatem to dobra inwestycja.


Aplikator tego eyelinera to również coś w rodzaju spiczasto zakończonej gąbeczki, ale znacznie krótszej oraz twardszej niż u poprzednika i ze względu na to, narysowanie kreski może stanowić nieco większy problem. Ja potrafię się nim posługiwać bez problemu, jednakże osoby mniej doświadczone  raczej nie będą zadowolone z tej formy aplikacji.


Mamy tu do czynienia z głębokim, odcieniem czerni, zastygającym na zupełny mat po upływie zaledwie kilku sekund. Eyeliner ma formułę bardzo kryjącą, więc nie trzeba kilkukrotnie poprawiać namalowanej linii; niestety nie jest ona wodoodporna, jednak mimo to utrzymuje się naprawdę długo, nie tracąc na intensywności oraz nie rozmazując się. Może nie wytrzymałby w stanie idealnym tych 24h, ale na pewno jego trwałość oscylowałaby w tych granicach. :)


Tak oba produkty prezentują się na dłoni. Aby udowodnić Wam, że naprawdę nie kłamię co do ich trwałości, przetarłam dłoń palcem zamoczonym w wodzie. Efekty możecie zobaczyć na kolejnym zdjęciu. Pamiętajcie, iż porównujemy tu kosmetyk wodoodporny (L'oreal) i "zwykły" (Revlon).


Reasumując - oba produkty są naprawdę świetne, sądzę że nawet zaliczają się do grona najlepszych na drogeryjnym rynku. Uwielbiam mój eyeliner z  L'oreala, jednakże jestem wielką entuzjastką matu, więc wybrałabym ColorStay ze względu na wykończenie
A Wam polecam zainwestować przynajmniej w jeden z niech, aby cieszyć się perfekcyjnie wyglądającym makijażem przez wiele godzin!